Może nie wszyscy słyszeli o przedwojennym polskim motocyklu MOJ, a pewnie mało kto wie, skąd wzięła się ta jego nietypowa nazwa. Wśród zbiorów naszego muzeum możemy pochwalić się nigdy nie restaurowanym egzemplarzem, którego stan dobitnie obnaża czas, jaki upłynął od wyjazdu z fabryki. I przyznajemy, że robi tym samym nie mniejsze wrażenie, niż z pietyzmem odrestaurowane sztuki.
Historia zaczyna się w 1913 roku w Katowicach, gdzie powstało przedsiębiorstwo wytwarzające maszyny dla górnictwa. Po kolejnych przejęciach, w 1933 roku, podupadające zakłady posiadł wizjonerski inżynier Gustaw Różycki, który nazwał je Fabryką Maszyn, Odlewnią Żeliwa i Metali Kolorowych MOJ. Ten ostatni skrót był po prostu jego studenckim pseudonimem.
Co ciekawe, rozkręcony przez niego biznes (przed wojną zatrudniał prawie 600 osób) istnieje do dzisiaj i jest jedną ze spółek notowaną na giełdzie papierów wartościowych, działającą w branży elektromaszynowej.
Ale my wracamy do tajemniczego motocykla. Otóż inż. Różycki wcale fanem jednośladów nie był, ale w połowie lat 30. wyczuł, że produkcja motocykli może być jedną z gałęzi jego biznesu. W projekt zaangażował się zdolny inżynier Karol Zuber, który wzorował się na najlepszych niemieckich konstrukcjach. Tak powstał motocykl MOJ 130, którego nazwa zdradzała pojemność dwusuwowego silnika. Maszyna w zasadzie w całości powstawała z części z rodzimego zakładu i zadebiutowała z dobrą opinią. Ponieważ moce produkcyjne fabryki nastawione były głównie na wiodący biznes dla górnictwa, motocykli od 1937 do 1939 roku wyprodukowano około 600 sztuk. Były już plany unowocześnionej wersji, ale wybuch wojny przerwał i plany, i produkcję motocykli.
Inż. Różycki trafił do obozu koncentracyjnego, zakład przejęli okupanci (Różycki przeżył wojnę, ale już nigdy nie powrócił do fabryki) i – co ciekawe – w 1942 oddali go w ręce poprzedniego, niemieckiego właściciela, przestawiając na produkcję zbrojeniową. I to wtedy zmontowano dodatkową partię motocykla z wcześniej wyprodukowanych podzespołów.